środa, 30 lipca 2008

lubie

Widzieliscie kiedys jak tlum unosi lezaca w powietrzu osobe, a kazdy czlowiek z tlumu trzyma ja jedynie jednym palcem?

Tak wlasnie sie czuje.
Plyne z blogim usmiechem na ustach.
Lubie...

piątek, 25 lipca 2008

Moje kwiaty

Lubie ukladac kwiaty.
Kazdego dnia moglabym rano wychodzic do swojego ogrodu na bosaka i wracac z nareczem kwiatow. w kazdym pokoju stalby bukiet. Moze nawet nie jeden. Nawet w lazience, nawet w przedpokoju, wszedzie.
Tylko ogrodu nie ma.

sobota, 12 lipca 2008

PIosenka na dwa głosy

Zainspirowana ostatnimi opowiesciami w babskim gronie doszlam do wniosku, ze choc kazdy z nas bardzo chcialby byc oryginalny i wyjatkowy i w ogole jedyny w swoim rodzaju, to historie sie jednak lubia powtarzac. Dla wszystkich co kiedys, gdzies, cos chcieli, ale choc wszystko bylo jak powinno jednak nic z tego nie wyszlo - Piosenka na dwa glosy z przeszlosci. Ci ktorych to dotyczy zapewne wiedza i beda sie mogli usmiechnac. Inni moga sie posmiac z tego, ze napisalam piosenke i mam nawet do niej melodie, ale nie umiem jej zaspiewac.

***

Twoje cyniczne złośliwości
kłuły mnie jak szpilki
Paliły ogniem
Moje Ego
Darły je jak sępy

Bałam się
Zwyczajnie bałam się
Że ci nie sprostam...
Bałam się...
Bałem się...

Twe biodra, talia, piersi
stłamsiły mnie

Paliły ogniem
M
oje trzewia
Darły myśli na strzępy

Bałem się
Zwyczajnie bałem się
Że ci nie sprostam...
Bałem się
Bałam się

Teraz to takie proste, Kiedy wiem...
KOCHAŁEŚ mnie...
kochałeś MNIE....
Mogłam powiedzieć najgłupszą rzecz
Teraz wiem
Kochałbys mnie, jeszcze bardziej
Teraz wiem...
Kochał byś MNIE

Teraz to takie proste, kiedy wiem...
KOCHAŁAŚ mnie....
kochałaś MNIE
Mogłem całować najzwyczajniej
Teraz wiem...
Kochałabyś mnie jeszcze bardziej
Teraz wiem...
Kochałabyś MNIE


Zawsze...
Zawsze....

piątek, 11 lipca 2008

piątek, 4 lipca 2008

Storczyki i lilie, czyli co mi trzeba do szczescia :)


Kupilam sobie nowe foremki do kwiatkow... Malo kiedy pisze tutaj o swoich cukierniczych wyczynach, ale tym razem cos wam pokaze. Zrobilam storczyka z cukru :)

Lilie tygrysie mozna zobaczyc w galerii tortowej mojej. Poczulam jak wstepuje na nowy poziom wtajemniczenia. Normalnie uslyszalam nad soba "Ding" kiedy ostatni raz muskalam go pedzelkiem...

heh.

Szczesliwa :) W poniedzialek umaiwam sie z rzeczoznawca sanitarnym. Mam nadzieje, ze cos sie uda tym razem.

Trzymajcie kciuki.

piątek, 27 czerwca 2008

kurier

Przyszedl wczoraj do mnie kurier bez paczki. Stal w drzwiach i gadal do mnie pol godziny o tym, ze byl na urlopie i ze wlasnie wrocil i ze widziala, ze sa dla mnie jakies paczki w centrali i ze napisali na nich, ze nie bylo adresata w domu, a to nie mozliwe, chyba, bo przeciez ja zwykle jestem, wiec on przyszedl zobaczyc i ze on ta paczke przyniesie, chociaz jest ciezka i duza i ze nie wie czy mu ja jeszcze pozwola dostarczyc jak ona juz na zwroty przygotowana, ale to on im tam powie, ze ze mna rozmawial i ze prosilam, zeby ja przyniosl....

Stal sobie w drzwiach, usmiechal sie do mnie promiennie i gadal, gadal i gadal. Az mojego meza co spal w drugim pokoju szlag trafil hehe.

No bo nasz kurier jest mlody i przystojny i nic dziwnego, ze sie maz wkurza. Bo w sumie to ile razy przyszedl do was kurier bez paczki?

:))

środa, 25 czerwca 2008

Granat

Moj granat rosnie... i rosnie... ciekawe czy naprawde dzieci go nie zerwa az dojrzeje? Ktos chce obstawiac?

poniedziałek, 16 czerwca 2008

radosno-smutny misz-masz.

I znow zakrecona, zagubiona, zdolowana, ucieszona nie mam pojecia czego oczekuje i dokad zmierzam. Lokalu wciaz nie mam i znow cos co mialo byc piekne przemknelo mi kolo nosa.
Czemu nikt nie chce gastronomii u siebie? heh. Chyba wiem.
Po kolejnej lokalowej porazce, pocieszyl mnie moj byly. Nie ma to jak pogadac z bylym. Slowo daje. Czasem ciesze, sie ze na kazda troske mam jakiegos innego bylego co zrozumie, pocieszy, doradzi. Grzesiek - specjalista od pocieszania, gdy z firma nie wychodzi. Kiedy dawno temu bylismy razem i mielismy jeszcze powazne plany na wspolna przyszlosc chcielismy razem otworzyc jakis lokal. Teraz on otwiera swoj w Lublinie, a ja swoj w Warszawie. W tym samym czasie. Wciaz podobne problemy z tym mamy. Swietnie mozna uzyskac konstruktywne pocieszenie.

Ze zlych rzeczy- sciga nas skarbowka. Z dobrych- Keri obiecala, ze pomysli nad tym jak sie mozna odwolac od ich strasznie brutalnej decyzji.

Z dobrych rzeczy granat znow kwitnie, a dzieci sa chyba dosc duze, ze jeden kwiat przetrwal dosc dlugo by wytworzyc zalazek owocowy i calkiem mozliwe, ze po tylu latach w koncu doczekam sie na wlasne granaty.

Ze zlych rzeczy wciaz nienadazam z praca, nie moge schudnac tak duzo jak bym chciala, dom tonie w chaosie.

Z dobrych rzeczy dzis mialam caly dzien wolnosci wiec moglam umyc okna i podlogi. To bylo dziwne uczucie. Bardzo dziwne.

Ze zlych rzeczy. Ogrodzienca nie bedzie. To bardzo, bardzo smutne dla mnie. Patrze jak miejsce kiedy ogrodzieniec powinien sie odbyc zapelnia sie w moim kalendarzu zleceniami. To smutne jakies takie i przygnebiajace.

Chce juz miec ten lokal i juz zaczac i juz miec spokoj i sznase na to, ze bedzie wszystko dobrze.

Dzis stalam w sklepie i patrzylam na laptopy. Chcialam wyjac karte kredytowa i kupic jeden i zabrac go do domu. Tak poprostu jak kupuje sie bulki na sniadanie.
Mam ta ksiazke na koncu palcow gdzies, ale nie umiem sie skupic w domu, gdybym miala laptopa moglabym ja pisac we wszystkie swoje wolne wieczory siedzac gdzies w empiku. Tak dokladnie widze, rozdzial po rozdziale i nawet nie o to chodzi, ze chcialabym ja wydac. To chyba bardziej proba przekonaia siebie, ze jeszcze wiele przedemna, ze jeszcze mozna miec wszystko.

Jak zawsze gdy siadam przy klawiaturze spod moich palcow plynie niczym nie skrepowany belkot. heh

Dobranoc

piątek, 6 czerwca 2008

nie do wiary.

Musialam dzis sklamac klientce w kwestii przesuniecia odbioru tortu, bo zwyczajnie prawda bylaby zbyt glupia, zeby w nia mogla uwierzyc.

heh

Opiekunka zadzwonila rano, ze nie moze dzis przyjsc wiec zostalam sama z Zuzia, mialam duzy zapas czasu, wiec mimo tego moglam jeszcze sie wyrobic, ale chodzenie gdziekolwiek z Zuzia trwalo dluzej niz trwaloby gdybym szla sama wiec powoli docieralam do granicy czasu, poza ktora bym sie jednak nie wyrobila i wtedy (wracalismy wlasnie taksowka z cechu spozywcow) Zuzanna zwymiotowala na mnie i na pol taksowki. Musialam zaplacic gosciowi ekstra, przejsc zarzygana totalnie z Zuzia na rekach przez podworko, przebrac sie, wrocic i pomoc gosciowi wyczyscic taksowke a potem wrocic do domu i wziac prysznic. I wtedy okazalo sie, ze w naszym ogrodku lezy ledwie dyszaca Kuna i ze jest zdychajaca praktycznie, zapewne chora a moja sasiadka jest z Ukrainy i nie mogla sie dogadac z naszymi sluzbami porzadkowymi, bo zadzwonila na policje, policja przyjechala, obejrzeli zwiertzatko i powiedzieli, ze sie tym nie zajmuja. Tak wiec musialam przelozyc odbior tortu o godzine i zajac sie dzwonieniem po ludziach, ktorzy zajeliby sie sprzatnieciem zdechlej juz fkuny z naszego ogrodka. Nikogo nie udalo mi sie do tego namowic i ostatecznie maz sasiadki wywalil ja do smietnika.

heh

Zadzwonilam do klientki i powiedzialam:
Przepraszam, czy moglybysmy sie umowic na godzine pozniej, bo opiekunka do dziecka nie dotarla na czas i jakas taka spozniona jestem teraz.

Pomyslalam, ze zarzygana taksowka i zdechla kuna to moze byc zbyt wiele dziwactwa na jeden telefon :>

czwartek, 5 czerwca 2008

heh masakra

Idac dzis na zebranie do szkoly do ktorej bedzie od wrzesnia chodzic Alicja wzielam sobie kartke i dlugopis i jakis zeszyt na podkladke. Poniewaz dyrektorka gadala calkowite glupoty przez godzine, z nudow zaczelam przegladac zeszyt. No a ze to byl moj pamietnik z wczesnych klas liceum dowiedzialam sie wielu bardzo pouczajacych rzeczy...

Miedzy innymi odkrylam fakt ze spotykalam sie z dwoma goscmi o identycznym imieniu i nazwisku i nigdy wczesniej nie zakojarzylam tego faktu :> Do jednego zwykle mowilam ksywa i jakos nie zapadlo mi w pamiec jak sie nazywal naprawde, ale w pamietniku zanotowalam. Mimo wszystko slabo mnie to chyba tlumaczy, zwlaszcza ze miedzy jednym i drugim byly tylko jakies 2 lata roznicy :>

Juz raz malo nie spalilam sie ze wstydu kiedy kolezanki mojej przyjaciolki poddawaly w watpliwosc wiarygodnosc fabuly filmu "tylko mnie kochaj" bo: "jak to mozliwe, zeby nie pamietac jak sie nazywala dziewczyna z ktora sie czlowiek przespal????"

No ale... no ale przeciez mozna nie pamietac, prawda?
heh, tak, wiem pewnie nikt z was mi nie pomoze mowiac: tak, tak mi tez sie zdarzylo nie raz.

heh

Czasem sie zastanawiam, czy to dobrze, czy zle, ze ja mam to wszystko w szczegolach pozapisywane. Siegam do tych notatek i normalnie wytrzeszczam oczy: Calowalam sie z jakims Miloszem??? Ale kto to u diabla byl???? I kiedy????

Moze w porywach tworczego szalu wymyslalam te imiona i zdarzenia????

;->

wtorek, 3 czerwca 2008

kryzys

Nie mam o czym pisac na blogu.
To co wazne jest zbyt osobiste, to co nie wazne jest zbyt nudne.
W zasadzie powinnam go skasowac.

A jednak czasem nachodzi taka chwila, ze mimo tlumu znajomych i kilku przyjaciol jednak nie ma komu czegos opowiedziec, chociaz chcialoby sie opowiedziec jednak. No i wtedy nadchodzi taki czas, ze zagladam tutaj. I potem trafiaja sie takie notki jak ta o przyjacielu, ktory calkowicie mnie zlekcewarzyl w czasie, gdy ja balam sie o jego zycie. Wiecie jak to sie skonczylo? Nijak. Pewnie byl u mamy, pewnie to przeczytal i pewnie ma to gleboko w dupie. Nie ma juz Patryka, ktory byl moim przyjacielem. A teraz nie zostaly mi nawet nasze dawne listy. Trudno. Musialam to zaryzykowac.

Czemu natura nie obdarzyla mnie olewczym charakterem kogos, kto ma gleboko gdzies co mysla i czuja inni ludzie, ktorych spotykam?
Czemu wciaz mnie obchodzi co dzieje sie z moim pierwszym chlopakiem na przyklad? I tak naprawde z kazdym kolejnym tez.
Czemu mysle, ze powinnam przeprosic tych, ktorym zrobilam swinstwo, nawet jesli oni juz tego dawno nie pamietaja?
Czemu mysle cieplo o tych ktorzy mnie uszczesliwiali kiedys?

Przeciez tego juz nie ma. To nie powinno miec znaczenia.

Zawsze mialam zal do ludzi co pisza na swoich blogach zdawkowe glupoty nie wglebiajac sie w szczegoly, tak ze widac ze cos nie gra a nie wiadomo co.
A teraz prosze. Sama stalam sie jednym z tych ludzi.

niedziela, 25 maja 2008

wczasy

No wiec od tygodnia jestem na wczasach odchudzajacyh w Iwoniczu, bez meza, bez dzieci, bez pracy, bez obowiazkow i bez cukru. Spie, jem, cwicze, jem, ciwicze, spie i tak ciagle. Spie duzo, jem malo, cwicze duzo. I nikt, niczego odemnie nie chce. Dzwonia ludzie z pytaniami, a ja mowie: Niestety nie robie nic do 1 czerwca.

heh jakie to mile odpoczac, kiedy sie jest zmeczonym.
Dopiero po tygodniu zaczynam normalnie spac.
Jestem juz w polowie drugiej ksiazki.
Chodze na masaze, chodze na maseczki blotne, do solarium i zapisalam sie juz na manicure.
Ide z ksiazka do groty solnej z aromaterapia i czytam sobie Pana Lodowego Ogrodu przy cwierkaniu ptaszkow i zapachu sosny i cedru...
Nic nie musze, nigdzie sie nie spiesze.

Dawno nie mialam tyle czasu dla siebie...

A wszyscy ktorzy pytali, jak wytrwam bez dzieci, musze was rozczarowac. D
zwonie do nich, milo sobie z nimi gadam, ale tesknic, to jakos nie tesknie.
Polecam wszystkim matkom zrobic czasem to samo :)

poniedziałek, 5 maja 2008

Bóg Pieróg

Ha! On istnieje!!!

środa, 23 kwietnia 2008

takie dni sa najgorsze...

Dalabym sie przytulic komukolwiek.
Slowo daje.

Tak cholernie sie stresuje.
I w dodatku wiem, ze taki stres moze mi tylko zaszkodzic.
Negocjacje nie pojda od tego lepiej.
Nie umiem tego robic.

Potrzebuje, zeby ktos mnie mocno przytulil i powiedzial: Dasz rade. Zawsze ci sie udaje. Jestes dzielna, silna i dasz sobie rade.

Maz nie sprostał temu.
Wychodzac powiedzial: Tylko nie daj sie oszukac. Troche sie boje, bo Ty sie przeciez ZUPELNIE na tym nie znasz...

No dziekuje bardzo Kochanie...
To bylo naprawde niezmiernie mile.

A teraz strach dopadl tez mnie.

czwartek, 17 kwietnia 2008

ech...

Dawno temu mialam przyjaciela, ktory jako dziecko chorowal na bialaczke. Pozniej dlugo korespondowalismy kiedy on mieszkal w Lublinie a ja w Bielsku, a kiedy przenioslam sie do Warszawy on wlasnie tu studiowal i w ten sposob nadal sie spotykalismy. To byl naprawde przyjaciel od serca, a przede wszystkim byl to czlowiek, ktory nigdy sie nie nudzil i zawsze mial czas na wszystko co ciekawe w zyciu. Podziwialam go i uwielbialam jego opowiesci, ktore zawsze, nieodmiennie byly jak rodem z filmow sensacyjnych, bo jemu nigdy nie zdarzaly sie zwykle rzeczy. Ja natomiast zawsze sluzylam mu rada w sprawach sercowych, co czesto bylo mu potrzebne, az do czasu, gdy wydawlo sie, ze poznal dziewczyne z ktora polaczylo go cos powazniejszego. Tak wiec mial mniej czasu, a ja pomyslalam, ze moge zaczekac, az ten pierwszy najbardziej randkowy czas minie, wiec chwilowo nie spotykalismy sie tak czesto jak kiedys. Zwlaszcza, ze bylam wtedy w trzeciej ciazy ja tez mialam swoje sprawy na glowie. Ale przeciez znalismy sie juz z 10 lat wiec rok mniej regularnych spotkan nie powinien na tym zawazyc. Ale kiedys zatesknilam jednak za jego opowiesciami. Zadzwonilam, ale zglosila sie sekretarka. Za tydzien dalej zglaszala sie sekretarka a pozniej uslyszalam juz ze nie ma takiego numeru. Wiedzialam, ze zmienil adres zamieszkania, a nie mialam pojecia gdzie mieszka teraz, wiec liczylam, ze wpadnie kiedys do mnie znienacka, albo ze wpadniemy na siebie przypadkiem gdzies na miescie, jak zawsze. Ale tak sie nie stalo. Mijal kolejny rok, a ja zaczelam szukac jakiegos kontaktu z nim na sieci. Ale jedyne co znalazlam, to artykol jego mamy o tym jak walczyl z rakiem wiele lat temu. W czasie, kiedy przyjaznilismy sie bardzo jak mi sie zdawalo i pisalismy mase listow ze soba. No wiec z artykulu dowiedzialam sie, ze mial raka, przechodzil chemie praktycznie walczac ciezko o zycie. A ja pamietalam wyraznie, ze pisal mi ze wyczul pod skura jakies guzy i idzie na badania, bo boi sie czy to znowu nie powtorka z dziecinstwa, ale pamietalam tez jak w nastepnym liscie pisze mi, ze okazalo sie, ze wszystko jest ok, nic sie nie dzieje i to byl falszywy alarm. Pisal potem, za jakis czas, ze polozyli go w szpitalu na jakis rutynowych testach, a potem, ze lezy w lozku bo sie przeziebil, ale nigdy, przenigdy nie napisal mi, ze jest powaznie chory. No wiec szukajac go znalazlam to i pomyslalam: Wiec jesli znow cos sie stalo... pewnie znow by sie nie odezwal? To by tlumaczylo, czemu komorka przestala odpowiadac, a takze czemu nie spotkalismy sie jak za dawnych lat czesto bywalo - przypadkiem w jakims kinie, metrze czy na ulicy. Przestraszylam sie wtedy. Jakis czas wolalam nie przekonywac sie jaka jest prawda, ale potem zadzwonil do mnie ktos zamowic tort. Mial idealnie taki sam glos jak On. A w sklepie obok zatrudnili sprzedawce, ktory tez mowil strasznie podobnym glosem. I ciagle to mnie nurtowalo, a juz wczesniej tesknilam za rozmowami z nim i podjelam decyzje, ze musze sie przekonac, czy nic sie nie stalo. Uzylam sprawdzonego dawno sposobu wzielma ksiazke telefoniczna i znalazlam telefon do jego mamy. To sie musialo udac. No i udalo sie. Wiedzialam jak sie nazywa jego mama, nie tylko dlatego, ze podpisala sie pod artykulem, dla ich lokalnej gazety w ktorym pisala jak jej syn walczyl z rakiem. Widzialam to glownie dlatego, ze zawsze mial bardzo dobry kontakt z mama i duzo o tym mowil.

No wiec mialam ten telefon i za dwa dni mialo byc Boze Narodzenie. A ja nie moglam zdobyc sie na odwage, zeby zadzwonic. Nie moglam zadzwonic, bo nie chcialam sie przekonac, ze cos zlego sie stalo. No i nie moglam przeciez dzwonic w Boze Narodzenie i pytac jego mamy o niego, bo jakby naprawde cos mu sie stalo? Czy nie byloby brutalne dzwonic z takim zapytaniem w swieta? No wiec nosilam ten telefon w kieszeni dwa tygodnie. W koncu zadzwonilam.

Jego mama powiedziala mi, ze mieszka w Warszawie nadal i jakos udalo mi sie ja przekonac, zeby dala mi jego numer telefonu, kiedy powiedzialam, ze to ja dwa razy w tygodniu pisalam kiedys do niego te wszystkie listy.

No wiec zadzwonilam. Zadzwonilam, zeby sie spotkac, a on wydawal sie zaskoczony, ale tez zadowolony ze dzwonie. Zgubil komorke a wraz z nia moj numer, potem ja zgubilam swoja komorke i zlikwidowlam telefon domowy i tak jakos kontakt sie urwal.

Wydawaloby sie, ze to bylo szczesliwe zakonczenie, ale tak naprawde byl to poczatek.

No wiec on sie ucieszyl, ale powiedzial, ze nie ma czasu sie spotkac bo... bo tysiac roznych rzeczy. POwiedzialam ze zadzwonie znowu. I dzwonilam. Znowu i znowu a on nigdy nie znalazl nawet pol godziny czasu zeby sie spotkac na kawe. To juz trwa od Bozego Narodzenia. Ostatnia rozmowe przerwal w pol zdania mowiac: Przepraszam, ale naprawde musze wracac do pracy.
I rozlaczyl sie.

Wyciagnelam listy z dawnych lat, poczytalam i doszlam do wniosku, ze to nie jest normalne. My naprawde bylismy kiedys najlepszymi przyjaciolmi. Dlaczego nie chce sie spotkac? Moze naprawde wpadl w taki ciag pracy? Inny przyjaciel powiedzial brutalnie: Wiesz... ludzie zapominaja o takich rzeczach i przestaja dla nich z czasem byc wazne...

Ale to nie prawda. To nie jest normalne.

Wzielam kartke i pioro i pisalam list. Papierowy list. Tylko ten kto sie ze mna przyjazni i kto mi w tym czasie czyms podpadl wie, jaka potrafie byc patetyczna i teatralna w takich chwilach. Napisalma mu co mysle w bardzo dosadnim stylu i zalaczylam wieki, gruby plik jego dawnych listow, w ktorych opisuje mi wszystkie swoje filmowe przygody. Napisalam mu, zeby przeczytal je, bo czasem najwiecj mozemy nauczyc sie sami o sobie.

Wszystko to wlozylam do czerwonej koperty, zeby jasno sugerowala, ze jest to cos osobistego mocno i poslalam na jedyny znany mi adres, czyli jego domowy. Wiedzialam, ze zawsze mial dobry kontakt ze swoja mama wiec nie obawialam sie, ze mu na przyklad ten list otworzy czy cos. Moi rodzice nigdy by tak nie zrobili dajmy na to.

No ale jak list do niej doszedl zadzwonila do niego i powiedziala, ze jest do niego jakis list. No a on kazal jej otworzyc i zerknac o co chodzi. No i tym sposobem wlasnie przed chwila poznalam jego mame, bo skorzystala z zapisanego pod listem telefonu do mnie i zadzwonila, zeby mi powiedziec, ze z nim wszystko w porzatku i ze nie mial juz nawrotow zadnych i ze bardzo ja wzruszyl moj list i ze przekaze go mu jak tylko przyjedzie na majowy weekend.

ech...

Czuje sie glupio.

Ale w brew logice, dopiero teraz ogarnal mnie spokoj. Jego mama byla bardzo mila, a co wiecej: Teraz wiem, ze jesli umrze na raka nic mi o tym nie mowiac, to ona zadzwoni do mnie i mi to powie.

środa, 16 kwietnia 2008

sny ciag dalszy....

No a dzisiejszy sen...
Uch... ten to byl dopiero erotyczny i choc nie wystapil w nim Brad Pitt to musze powiedziec, ze bylo to nawet o wiele lepsze... Tyle ze nie moge niestety zdradzic kto w tym snie wystepowal...
A wystepowal... heh... byl to ze tak powiem wystep godny uwagi :)

Hehe polubilam te swoje dziwne sny :)

niedziela, 13 kwietnia 2008

sny o dziwnej tresci...

Dwa razy pod rzad mialam dziwny sen. Zastanawiajace.

Sen pierwszy:
Brad Pitt ze swoja byla zona, ktora w moim snie byla jego jedyna i wlasciwa, obecna zona bedaca w zaawansowanej ciazy mieli rodzic w jednym z warszawskich szpitali, a ja z jakis zrozumialych we snie, a nie zrozumialych po obudzeniu przyczyn mialam im w tym towarzyszyc. Obydwoje, ale szczegolnie Brad swietnie mowili po polsku, jak wytlumaczyl mi Brad wiedzac ze maja rodzic w polsce, specjalnie sie tego jezyka nauczyli. Tak wiec oczekujac na nasilenie sie skurczy ucielam z nim sobie mila pogawedke, a takze z jakis przyczyn lezalam na wolnym lozku obok rodzacej operajac sie o ramie Brada Pitta. Nie byl to jednak w zadnym badz razie sen erotyczny, co bylo tym bardziej zaskakujace. Dopiero jak sie obudzilam zdalam sobie sprawe, ze on ma juz inna zone i 6 dzieci z nia :>

Sen drugi byl jeszcze lepszy.
Bylam chyba Hermiona Granger i probowalam rozsadzic jakas klotnie Harrego i Malfoya i Draco sie grzecznie sluchal, a Harry probowal to wykorzystac, zeby go walnac podstepnie w glowe i tak sie wscieklam, ze pchnelam Harrego kilka razy nozem pod zebro bo (uwaga!) pomyslalam sobie, ze: " on nigdy nie da Malfoyowi spokoju i zawsze sie bedzie nad nim znecal"

A potem ucieklam :> Jeszcze dodam, ze choc nigdy nie lubilam Harrego Pottera to Draco tez nie byl nigdy moim ulubiencem. I jeszcze zeby bylo smieszniej, ten sen mial w sobie zdecydowanie wiecej erotyzmu niz ten z Bradem Pittem. hehe

Slowo daje, ze chcialabym miec sennik, ktory wyjasni, co moze powodowac tak absurdalne sny :)

piątek, 28 marca 2008

wiosna


Wiosna, wiosna, wiosna idzie....

Nie chce mi sie nic robic.
Poszlabym w rozpietym plaszczu i z wiatrem we wlosach przed siebie...

Musze wracac do kuchni niestety.
Ide robic kwiaty z cukru...

sobota, 12 stycznia 2008

heh

Wlasnie odkrylam dzis, ze jestem w stanie odizolowac sie od niekorzystnych czynnikow zewnetrzych i pracowac w pelnym skupieniu zupelnie ignorujac to, ze na okolo mnie szaleje male tornado robiac wielkie szkody.

Odkrylam tez niestety ostatnio, ze jestem w stanie rozwiazac kazdy problem i zarzegnac kazdy konflikt zwiazany z moja praca z usmiechem na ustach zachowujac cieply, zyczliwy spokoj tak dlugo dopuki klient nie zniknie za drzwiami. Niczego sie juz nie boje.
Dopiero kiedy wychodza kurwiam i zgrzytam zebami.
Nawet maz byl pod wrazeniem sluchajac jak rozwiazuje zaisniale z mojej i z nie mojej winy nieporozumienia.

Dzis zrobilam piec tortow. Wsztstkie przed 14:00 zostaly oddane. Teraz koncze suszyc glowe i na 16:00 zamierzam juz byc na wernisazu znajomego fotografa. I nie wroce do domu dopuki maz z dziemi nie sprzatna tego co zrobili wspolnie z kotami kiedy ja robilam te swoje piec tortow dzis rano. Bede sie bawic, ogladac zdjecia i pic szampana, a jak bedzie trzeba to pozniej pojde do kina, ale nie wroce dopuki oni nie zrobia z tym porzadku.

A nie... musze wrocic. Na jutro znow trzy torty do zrobienia.
Szlag.

I na pocieszenie nagi tort macho o smaku capucino... heh To sie nazywa niezle CIACHO! :))

czwartek, 10 stycznia 2008

:)

Dziś przez chwilę było prawie czysto.
Byłam zadowolona z siebie, dopóki nie przebiegło przez mój dom potrójne tornado i nie zostawiło za sobą śladów bosych stóp, rozbitego słoika dżemu, rozlanego soczku, śladów małych, lepkich łapek na drzwiczkach świeżo umytych szafek....

To nic.
Widziałam to przez chwilę.
Tak będzie wyglądał mój dom kiedyś...