czwartek, 17 kwietnia 2008

ech...

Dawno temu mialam przyjaciela, ktory jako dziecko chorowal na bialaczke. Pozniej dlugo korespondowalismy kiedy on mieszkal w Lublinie a ja w Bielsku, a kiedy przenioslam sie do Warszawy on wlasnie tu studiowal i w ten sposob nadal sie spotykalismy. To byl naprawde przyjaciel od serca, a przede wszystkim byl to czlowiek, ktory nigdy sie nie nudzil i zawsze mial czas na wszystko co ciekawe w zyciu. Podziwialam go i uwielbialam jego opowiesci, ktore zawsze, nieodmiennie byly jak rodem z filmow sensacyjnych, bo jemu nigdy nie zdarzaly sie zwykle rzeczy. Ja natomiast zawsze sluzylam mu rada w sprawach sercowych, co czesto bylo mu potrzebne, az do czasu, gdy wydawlo sie, ze poznal dziewczyne z ktora polaczylo go cos powazniejszego. Tak wiec mial mniej czasu, a ja pomyslalam, ze moge zaczekac, az ten pierwszy najbardziej randkowy czas minie, wiec chwilowo nie spotykalismy sie tak czesto jak kiedys. Zwlaszcza, ze bylam wtedy w trzeciej ciazy ja tez mialam swoje sprawy na glowie. Ale przeciez znalismy sie juz z 10 lat wiec rok mniej regularnych spotkan nie powinien na tym zawazyc. Ale kiedys zatesknilam jednak za jego opowiesciami. Zadzwonilam, ale zglosila sie sekretarka. Za tydzien dalej zglaszala sie sekretarka a pozniej uslyszalam juz ze nie ma takiego numeru. Wiedzialam, ze zmienil adres zamieszkania, a nie mialam pojecia gdzie mieszka teraz, wiec liczylam, ze wpadnie kiedys do mnie znienacka, albo ze wpadniemy na siebie przypadkiem gdzies na miescie, jak zawsze. Ale tak sie nie stalo. Mijal kolejny rok, a ja zaczelam szukac jakiegos kontaktu z nim na sieci. Ale jedyne co znalazlam, to artykol jego mamy o tym jak walczyl z rakiem wiele lat temu. W czasie, kiedy przyjaznilismy sie bardzo jak mi sie zdawalo i pisalismy mase listow ze soba. No wiec z artykulu dowiedzialam sie, ze mial raka, przechodzil chemie praktycznie walczac ciezko o zycie. A ja pamietalam wyraznie, ze pisal mi ze wyczul pod skura jakies guzy i idzie na badania, bo boi sie czy to znowu nie powtorka z dziecinstwa, ale pamietalam tez jak w nastepnym liscie pisze mi, ze okazalo sie, ze wszystko jest ok, nic sie nie dzieje i to byl falszywy alarm. Pisal potem, za jakis czas, ze polozyli go w szpitalu na jakis rutynowych testach, a potem, ze lezy w lozku bo sie przeziebil, ale nigdy, przenigdy nie napisal mi, ze jest powaznie chory. No wiec szukajac go znalazlam to i pomyslalam: Wiec jesli znow cos sie stalo... pewnie znow by sie nie odezwal? To by tlumaczylo, czemu komorka przestala odpowiadac, a takze czemu nie spotkalismy sie jak za dawnych lat czesto bywalo - przypadkiem w jakims kinie, metrze czy na ulicy. Przestraszylam sie wtedy. Jakis czas wolalam nie przekonywac sie jaka jest prawda, ale potem zadzwonil do mnie ktos zamowic tort. Mial idealnie taki sam glos jak On. A w sklepie obok zatrudnili sprzedawce, ktory tez mowil strasznie podobnym glosem. I ciagle to mnie nurtowalo, a juz wczesniej tesknilam za rozmowami z nim i podjelam decyzje, ze musze sie przekonac, czy nic sie nie stalo. Uzylam sprawdzonego dawno sposobu wzielma ksiazke telefoniczna i znalazlam telefon do jego mamy. To sie musialo udac. No i udalo sie. Wiedzialam jak sie nazywa jego mama, nie tylko dlatego, ze podpisala sie pod artykulem, dla ich lokalnej gazety w ktorym pisala jak jej syn walczyl z rakiem. Widzialam to glownie dlatego, ze zawsze mial bardzo dobry kontakt z mama i duzo o tym mowil.

No wiec mialam ten telefon i za dwa dni mialo byc Boze Narodzenie. A ja nie moglam zdobyc sie na odwage, zeby zadzwonic. Nie moglam zadzwonic, bo nie chcialam sie przekonac, ze cos zlego sie stalo. No i nie moglam przeciez dzwonic w Boze Narodzenie i pytac jego mamy o niego, bo jakby naprawde cos mu sie stalo? Czy nie byloby brutalne dzwonic z takim zapytaniem w swieta? No wiec nosilam ten telefon w kieszeni dwa tygodnie. W koncu zadzwonilam.

Jego mama powiedziala mi, ze mieszka w Warszawie nadal i jakos udalo mi sie ja przekonac, zeby dala mi jego numer telefonu, kiedy powiedzialam, ze to ja dwa razy w tygodniu pisalam kiedys do niego te wszystkie listy.

No wiec zadzwonilam. Zadzwonilam, zeby sie spotkac, a on wydawal sie zaskoczony, ale tez zadowolony ze dzwonie. Zgubil komorke a wraz z nia moj numer, potem ja zgubilam swoja komorke i zlikwidowlam telefon domowy i tak jakos kontakt sie urwal.

Wydawaloby sie, ze to bylo szczesliwe zakonczenie, ale tak naprawde byl to poczatek.

No wiec on sie ucieszyl, ale powiedzial, ze nie ma czasu sie spotkac bo... bo tysiac roznych rzeczy. POwiedzialam ze zadzwonie znowu. I dzwonilam. Znowu i znowu a on nigdy nie znalazl nawet pol godziny czasu zeby sie spotkac na kawe. To juz trwa od Bozego Narodzenia. Ostatnia rozmowe przerwal w pol zdania mowiac: Przepraszam, ale naprawde musze wracac do pracy.
I rozlaczyl sie.

Wyciagnelam listy z dawnych lat, poczytalam i doszlam do wniosku, ze to nie jest normalne. My naprawde bylismy kiedys najlepszymi przyjaciolmi. Dlaczego nie chce sie spotkac? Moze naprawde wpadl w taki ciag pracy? Inny przyjaciel powiedzial brutalnie: Wiesz... ludzie zapominaja o takich rzeczach i przestaja dla nich z czasem byc wazne...

Ale to nie prawda. To nie jest normalne.

Wzielam kartke i pioro i pisalam list. Papierowy list. Tylko ten kto sie ze mna przyjazni i kto mi w tym czasie czyms podpadl wie, jaka potrafie byc patetyczna i teatralna w takich chwilach. Napisalma mu co mysle w bardzo dosadnim stylu i zalaczylam wieki, gruby plik jego dawnych listow, w ktorych opisuje mi wszystkie swoje filmowe przygody. Napisalam mu, zeby przeczytal je, bo czasem najwiecj mozemy nauczyc sie sami o sobie.

Wszystko to wlozylam do czerwonej koperty, zeby jasno sugerowala, ze jest to cos osobistego mocno i poslalam na jedyny znany mi adres, czyli jego domowy. Wiedzialam, ze zawsze mial dobry kontakt ze swoja mama wiec nie obawialam sie, ze mu na przyklad ten list otworzy czy cos. Moi rodzice nigdy by tak nie zrobili dajmy na to.

No ale jak list do niej doszedl zadzwonila do niego i powiedziala, ze jest do niego jakis list. No a on kazal jej otworzyc i zerknac o co chodzi. No i tym sposobem wlasnie przed chwila poznalam jego mame, bo skorzystala z zapisanego pod listem telefonu do mnie i zadzwonila, zeby mi powiedziec, ze z nim wszystko w porzatku i ze nie mial juz nawrotow zadnych i ze bardzo ja wzruszyl moj list i ze przekaze go mu jak tylko przyjedzie na majowy weekend.

ech...

Czuje sie glupio.

Ale w brew logice, dopiero teraz ogarnal mnie spokoj. Jego mama byla bardzo mila, a co wiecej: Teraz wiem, ze jesli umrze na raka nic mi o tym nie mowiac, to ona zadzwoni do mnie i mi to powie.

Brak komentarzy: