niedziela, 26 sierpnia 2007

zakrecony dzien


Wczoraj miałam do zrobienia 5 tortów, a potem ognisko z przyjaciółmi, którego w żadnym razie nie zamierzałam opuścić.
Wczorajsza noc była więc małym maratonem pieczenia i składania tortów, który niefortunnie zakończył się tym, ze altanka z lukru, którą przygotowałam dwa miesiące wcześniej i która stała sobie grzecznie na półce w kuchni przez moją nieuwagę została roztrzaskana w drobny mak. Była godzina druga w nocy, a ja zostałam bez ozdoby, która miała stanąć na szczycie tortu weselnego, który miałam oddać następnego dnia.

Nie muszę chyba mówić, ze popisowo sie poryczałam i załamałam, ale co ciekawe mój mąż stanął na wysokości zadania i pocieszył mnie, a także doradził, żeby zamiast płakać, po prostu zrobić nową. Nie jest to wcale takie proste bo lukier musi schnąć ponad dobę jeśli ma być być taki jak należy i w życiu bym nie dała rady tego zrobić, niemniej jego stanowcza postawa zmusiła mnie do opamiętania i nową altankę zrobiłam z białej czekolady.

Pięć tortów. Jakoś dałam rade. Zdążyłam na ognisko. Nie padłam wcale pierwsza :) Nie było tak źle. Ciekawe czy tort sie im spodobał. Oddawałam go kelnerom w restauracji i teraz będę musiała poczekać na informacje o tym :)

Dzieci sprzedaliśmy babci na noc. Dawno tak świetnie się nie bawiłam :)))

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nono ;)